Z niebywałą częstotliwością dociera do mnie pytanie: Ile muszę mieć środków na początek, aby zainwestować na giełdzie? Mimo, że słyszałem je dziesiątki razy… nadal go nie rozumiem 😉
W dodatku z mojego doświadczenia wynika, że każdy to pytanie pojmuje zupełnie inaczej…
Ponieważ jednak widzę je niemal raz w tygodniu, to postanowiłem wreszcie poważnie i publicznie się z nim zmierzyć… Pierwsza, nieco komiczna myśl jaka mnie w związku z tym nachodzi, to porównanie podobnych pytań:
“Ile muszę wziąć pieniędzy jak idę do “mediamarketu”?
“Ile potrzebuje pieniędzy na dobre autko?“
albo najlepiej po prostu “Ile potrzeba by było pieniędzy, aby żyć“ 😉
Cóż, chyba tutaj zgodzisz się ze mną, że dość trudno na coś takiego odpowiedzieć. Nie dopytawszy wcześniej, co autor miał na myśli, albo po co tam idzie, co to jest dobre auto, albo ile to jest dużo i dla kogo, kiedy i w jakim kontekście.
Dla większej jasności (albo, jak kto woli mniejszej), podam przykłady co różne osoby rozumieją pod tym pytaniem:
Ile muszę mieć pieniędzy… żeby się nie bać inwestować?
Ile muszę mieć pieniędzy, żeby nie stracić za dużo?
Ile muszę mieć pieniędzy, żeby dużo zarobić? (i ile dla mnie to jest dużo?)
Ile muszę mieć pieniędzy, żeby móc otworzyć konto?
Ile muszę mieć pieniędzy, żeby prowizja nie pożarła moich zysków?
Ile muszę mieć pieniędzy, żeby mnie nie wyśmiali?
Ile z mojego całego kapitału zainwestować na giełdzie?
Ile wsadzić na jedną otwieraną pozycję? (jeśli kapitał planuję podzielić?)
Ile muszę mieć pieniędzy, żeby żona złego słowa nie powiedziała?
Ile muszę mieć pieniędzy, żeby pokrył się wydatek na szkolenie lub literaturę? (ale w jakim czasie?)
Ile żeby…? No właśnie… żeby co?
Ponieważ pytań odnośnie inwestowania na giełdzie jest sporo, a możliwych odpowiedzi jeszcze więcej, poniżej podaję kilka podstawowych kwestii, które mogą rozwiać wiele wątpliwości, aczkolwiek nie wyczerpują całkowicie kwestii, albowiem – jak to mówią wielcy filozofowie – “to se ne da”.
Zaznaczę także, że większość przykładów i wniosków dotyczy spokojnego średnioterminowego inwestowania w akcje, na które poświęcamy około 2h w tygodniu i wynika z doświadczeń naszej społeczności i moich własnych.
Wnioski mogą być nieco inne w przypadku innych instrumentów, interwałów czasowych i innego sposobu tradingu, czy prop-tradingu, który często wymagałby poświęcenia wielu godzin dziennie.
- (Nie) ograniczenie związane z wielkością zakupu
Zanim zaczniemy mnożyć przykłady co może ograniczać, warto uświadomić sobie, że rynek jest trochę jak olbrzymi Media Markt. Jeśli wejdziesz tam i chcesz sobie kupić baterię to wydasz 3zł, na sprzęt audio potrzebujesz kilka tysięcy, ale jeśli chcesz “upłynnić” kilkadziesiąt tysięcy, to wychodząc z dużym TV i paroma gadżetami także Ci się to uda. Kto wie, może chcesz wyposażyć firmę i masz budżet kilkuset tysięcy? Także nie ma problemu.
Dokładnie tak samo jest na giełdzie, teoretycznie możesz kupić jedną akcję Arena Pharmaceuticals, Inc. za $1,28 lub akcję Coca Coli za $43,50 (podaję ceny oczywiście orientacyjnie, ponieważ zmieniają się codziennie).
Nic nie stoi jednak na przeszkodzie, jeśli dysponowałbyś kapitałem liczonym w setkach milionów dolarów, płynność rynku w USA zapewnia możliwość kupna i sprzedaży niemal za dowolną, wyobrażalną kwotę. Przykładowo, kiedy to piszę, Apple odnotowuje obroty ponad 1,8 miliarda dolarów, zatem tej wielkości zakupów dokonano tam tylko w jeden dzień, a jest to jedna z ponad siedmiu tysięcy spółek notowanych na rynku amerykańskim. Potencjał i płynność rynku są zatem niemal nieograniczone.
Ale traktowani jesteśmy, jak inwestor, nawet gdy wydamy na akcje kilka dolarów, a nawet dostaniemy raport właścicielski na piśmie. Pod tym kątem nie czuj się zatem ograniczony ani wielkością, ani “małością” swojego kapitału.
- Ograniczenie minimum kapitału akceptowalne przez Brokera
Często nawiązuję do ograniczenia, jakie daje broker, u którego otwieram konto, czyli instytucja dająca dostęp do rynku, bo bez brokera w zasadzie nie możemy handlować akcjami.
No tak, ale jakiego brokera? Jeśli prześledzimy liczbę możliwości, jest ich setki na świecie i dziesiątki w Polsce. Są tacy, którzy nie pozwolą nam otworzyć konta, gdy mamy mniej niż 10 tys. USD na start, ale znajdziemy też takich, którzy nie pogardzą kilkuset dolarami, a założymy konto nawet przy kilku, jeśli mocno się uprzemy!
Ten, którego stosuję, to Interactive Brokers (IB). Wymaga on $10.000 lub $5.000 jeśli otwieramy konto poprzez oddział europejski. Poniekąd kwestia brokera rozwiązuje kwestię minimum kapitału raz na zawsze. Mniej nie można… i tyle.
EDIT: Interactive Brokers niedawno obniżył progi i nie wymaga minimum, ale konto margin, które umożliwia 2-krotne kredytowanie się wymaga $2000, zatem zalecamy taką kwotę.
Więcej informacji znajdziesz tutaj: https://www.interactivebrokers.com/en/index.php?f=4969
Brokerów jest tak duża liczba, że nie sposób ich szczegółowo omawiać, zamiast tego wskażę podstawowe kryteria jakie powinien spełniać dobry broker… ale to już w innym artykule, bo jest ich sporo.
- Ograniczenie wynikające z prowizji
Wielkość prowizji, ponownie zależy mocno od brokera, na którego się zdecydujemy, jedni wezmą od nas nawet $10 za każdą wykonaną transakcję, inni zejdą do $1, a jeszcze inni uzależnią swoją stawkę od wielkości otwieranej pozycji, albo liczby akcji. Czasami także wartość stała jest powiększona o wartość zmienną.
Jako przykład, użyjemy Interactive Brokers (jest to niezły wybór, którego trzymam się od wielu lat), gdzie średnio zapłacimy około $1 za transakcję. Jeśli mówię o transakcji, zawsze mam na myśli osobne opłaty zarówno za kupno, jak i sprzedaż, tak więc każda realizacja transakcji kupna i sprzedaży będzie nas kosztować w sumie $2.
OK, ale gdzie tu ograniczenie ?
Wyobraźmy sobie następujący scenariusz. Jeśli kupię akcje za $100 i sprzedam je wszystkie za 1 miesiąc (otworzę i zamknę pozycję), dokonam 2-ch transakcji kup/sprzedaj. Wykonam zatem obrót $200. Prowizja jaką zapłacę to 2 x $1 = $2, jest to zatem 2% z zainwestowanego kapitału $100.
Nawet jeśli na tej transakcji zarobiłbym 3% – co jest przyzwoitym wynikiem w 1 miesiąc, to w sumie ze względu na prowizję zyskam trzykrotnie mniej, bo tylko 1%, ponieważ kosztowała mnie ona 2% mojego kapitału.
Zupełnie inaczej wygląda sytuacja kiedy otworzę i zamknę pozycję za $1000, wtedy owe $2 prowizji (tak tej wielkości dokładnie będzie prowizja w IB) stanowi jedynie 0,2% z inwestowanej kwoty, zatem w powyższym przypadku z zarobionych 3% pozostanie mi 2,8%.
Praktyczne doświadczenie pokazuje, że – jeśli zbyt często otwieramy i zamykamy transakcje – na nasze zyski duży wpływ ma prowizja. Bo czym byłoby “wydanie” 0,2% jeśli np. w czasie rocznej transakcji mamy zysk 50% ? Albo jakie znaczenie miałaby ona gdybyśmy kupowali za $20 tys.?
Reasumując, prowizja może być decydującym czynnikiem jeśli chodzi o dolną granicę naszego kapitału. Warto zatem zorientować się u wybranego brokera, ile prowizji zapłacimy za kupno akcji za kwotę $100, $500, $1000, $5000, $50000 itd. zależnie od naszych możliwości – tak, pytając operuj z brokerem na konkretnych przykładach, a wszystko stanie się jasne.
Jeszcze inną możliwością, której nie preferuję, a która daje dość odmienny efekt, jest zakup przez brokera CFD (Contract for Difference). Nie stajemy się wtedy właścicielem akcji, ale kontraktu na akcje. Jeśli cena po naszym zakupie wzrośnie to wygrywamy, natomiast jeśli spadnie mamy stratę. Podstawową różnicą jest możliwość lewarowania, czyli kupna za 5,10,100x większy kapitał niż ten, którym faktycznie dysponujemy. Zatem relatywna prowizja może okazać się niższa, nie zawsze jednak tak jest, ponieważ z kontraktami wiążą się inne efekty uboczne jak np. tzw. “rolowanie” i punkty swapowe, za które płacimy. Tej opcji zatem generalnie w długim terminie nie polecam, szczególnie inwestorom, którzy utrzymują pozycję średnio kilka miesięcy, do których sam się zaliczam.
Jakkolwiek subiektywnie nie jest to rozwiązanie przyszłościowe, warto przynajmniej rozważyć taką możliwość na początek, sprawdzając możliwości brokerów na polskim rynku, polecam dopytać szczególnie o tzw. “akcje syntetyczne”, gdzie efekt swapu nie występuje i nie stosujemy lewaru, który jest dość niebezpiecznym “urządzeniem”, szczególnie jeśli nieumiejętnie go użyjemy.
Podsumowując, jak często bywa, męska decyzja co do brokera i wielkości kapitału, powoduje że nie musimy przejmować się tymi wszystkimi detalami już od samego początku.
- Ograniczenie wynikające z ograniczania wielkości straty
Straty?! …a to ja dziękuję.
Słowo strata może wywoływać w nas niepotrzebny dreszczyk emocji. Jak to, ja miałbym stracić? Przecież chodzi mi o zyski? W dłuższym okresie jak najbardziej, jednak w pojedynczej transakcji już nie koniecznie.
Realia giełdowe pokazują jasno, że chcąc w dłuższym terminie zaakceptować przyzwoite i stabilne zyski (“a teraz to ok, już mi się podoba”),musimy także zaakceptować straty. Nie straty w ogóle, ale stratę na pojedynczej transakcji.
Zatem nasze transakcje będą wyglądały raczej w taki sposób:
+41%, -10%, -6%, +15%, +26%, -3%, -3%, -9%, – 8%, +130%
Dając sumarycznie przyzwoite zyski w dłuższym terminie, ale będąc ciągiem przeplatających się średnio mniejszych strat i większych zysków
Nie będzie to wyglądało nigdy w taki sposób:
+10%, +11%, +6%, +7%, +8%, +20%…
Gdzie za każdym razem bez wyjątku zarabiamy. Jeśli ktoś obiecuje taką historię transakcji, dla swojego dobra (i jego) powinieneś natychmiast zerwać z nim kontakt.
Skoro zatem straty są nieodłącznym elementem naszego inwestowania, musimy także upewnić się, że są one na tyle małe, żeby nie zrujnować naszego kapitału i naszej psychiki. Celowo położę tu nacisk na psychikę, bo nawet wiedząc, że straty mogą się pojawiać, w momencie kiedy następują – zazwyczaj nas denerwują. Ostatecznie to zatem nasza psychika i wielkość straty jaka konkretnie dla Ciebie jest duża zadecyduje o tym, jakie ryzyko możesz podjąć w pojedynczej transakcji, a także na całości kapitału.
Proste ćwiczenie sprawdzające wyglądałoby tak: Jeśli mam do dyspozycji $10 000, czy 5 pojedynczych strat po $100 następujących po sobie jest dla mnie do przyjęcia?
Czy, jeśli mój kapitał wzrósł do $15 000, a potem – kiedy tak się cieszyłem – stopniał do $13 500 (poniosłem 10% obsunięcie kapitału), to czy cały czas czuję się dobrze?
Poeksperymentuj ze swoją psychiką na początku nawet w głowie, zadając sobie powyższe pytania, jak pojedyncza strata i jakie całkowite obsunięcie kapitału może zrujnować Twoją psychikę.
Używaj przy tym konkretnych przykładów w dolarach (lub najlepiej przeliczonych w złotówkach), ba możesz nawet wyobrazić sobie, jak Twój “wymarzony samochód, czy sprzęt audio” przyjeżdża, a za chwilę “się zmywa”.
Poczuj to w swoim umyśle, dotknij teoretycznie zarobionego kapitału czy telewizora, wakacji, aby potem zobaczyć jak zabierają Twoje gadżety, albo dostajesz list o odwołaniu terminu wakacji na Hawajach. Im bardziej to poczujesz, tym bardziej Twoja psychika to przeżyje i wskaże najlepszy dla Ciebie poziom ryzyka i zysku.
Jako punkt wyjścia możesz przyjąć dopuszczalną stratę na transakcji na poziomie 0,5%, 1% lub 2% obsunięcia kapitału. Natomiast odpowiednie maksymalne roczne obsunięcie kapitału w wieloletnim okresie inwestowania do 5%, 10%, 20% mieści się w realiach giełdowych. Dla uproszczenie załóż, że potencjalny średni zysk jest dwukrotnością maksymalnego potencjalnego obsunięcia kapitału, czyli zależnie od roku i kilku innych czynników możesz być na plusie +10%, + 20% albo +40%.
Wychodząc z tych założeń dopuszczalnej straty, uzyskasz wielkość kapitału jaki możesz przeznaczyć na giełdę i na jedną transakcję.
Jak widzisz jest przynajmniej kilka czynników które mocno wpływają na to z jakim kapitałem powinieneś zacząć i zapewne nie uwzględniłem tu wszystkiego. Dobra wiadomość jest jednak taka, że prawie wszystko zależy od jednej osoby, a jesteś nią Ty sam.
Powodzenia na giełdzie i pamiętaj, aby nie ryzykować zbyt wiele, a twoje zyski pojawią się same… Pod warunkiem, że trzymasz się sprawdzonych strategii. Powodzenia!